Sorrento
Sorrento
Sorrento – miasto cytryn i Torquato Tasso, było naszą bazą wypadową. Dlatego zostało potraktowane po macoszemu, a "zwiedzanie" było bardzo przypadkowe i raczej przy okazji... Ale dzięki temu mam ochotę tam wrócić i przyjrzeć się nieco dokładniej temu co oferuje.
Do Sorrento dojechałyśmy z dworca Napoli Centrale kolejką Circumvesuviana. Podróż trwa ok. 1h10min. Rozkład znajdziecie tutaj: Circumvesuviana - rozkład Bilet kosztuje 3,80 euro; można go kupić w kasie lub w automacie znajdującym się przy bramkach.
Miasteczko przywitało nas deszczem i mrokiem, ale i tak było bardzo przyjazne (w przeciwieństwie do Neapolu…). Nasz bardzo oryginalny hotel z podświetlanym na niebiesko sufitem znajdował się przy ulicy pomarańczowej (Via Degli Aranci), wzdłuż której rosły… po prostu pomarańcze.
Sorrento to kolejne miejsce „do szwendania się”. Przy głównej ulicy znajdziecie sporo sklepów z różnym asortymentem – od ubrań po pamiątki. Liczne kawiarnie i knajpy nęcą zapachami. Oczywiście nie mogło zabraknąć cytrynowych gadżetów. Sama skusiłam się na cukierki. ;) Restauracja w kościele? Nie ma sprawy!
Roślinność jest naprawdę imponująca.
Po powrocie z Positano i Amalfi nadszedł wreszcie czas posiłku. Zdecydowałyśmy się usiąść w obleganej restauracji Syrenuse przy głównym placu - Piazza Tasso. Z baru roztacza się piękny widok (o ile usiądziecie na zewnątrz).
Knajpa o której mowa znajduje się po lewej stronie:
Do zjedzenia kolacji w tym miejscu zachęciły nas kłębiące się tam tłumy. Było o.k., chociaż muszę przyznać, że jadałam we Włoszech smaczniejsze dania. Warto jednak było spróbować delikatnych, rozpływających się w ustach Gnocchi alla sorrentina. Aperol smakował jak wszędzie. Był pyszny!
Na każdej mapie Sorrento bardzo wyraźnie zaznaczona jest winda zjeżdżająca do portu. Spodziewałam się czegoś w rodzaju Funicolare, więc bardzo chciałam odbyć taką podróż. Nie wiem czy byłam bardziej rozczarowana czy zdziwiona, że chodzi o zwyczajną windę z wykutym w skale szybem.
Bilet w jedną stronę kosztuje 1 euro, w dwie – 1,80. Podróż nie trwa chyba nawet 10 sekund. Poza sezonem otwarta jest jedynie kasa na dole, więc bilet kupuje się dopiero po zjechaniu do portu.
Proponuję jednak trasę w dół pokonać pieszo, po oplatającym wzgórze „chodniku”. Będziecie mieć ładny widok, a droga jest naprawdę łatwa do przejścia.
Winda znajduje się w mini parku, który jest jednocześnie tarasem widokowym.
Mały port może nie zachwyca, ale już widok na wyrwane skałom miasto jest całkiem znośny. ;) Tu jeszcze z góry:
A tu już porcik...
Najlepsze zostawiłam na koniec. I o dziwo nie będzie to Marina Grande, do której już nie dotarłyśmy, ale udało mi się zrobić zdjęcie (pierwsze i ostatnie po drodze do Amalfi...).
Zupełnie przypadkiem, idąc na dworzec, natrafiłyśmy na takie cuda.
Przyznam, że dopiero po powrocie przeszukałam Internet, żeby uzyskać więcej informacji na temat tego miejsca. Oto Dolina Młynów, czyli Valone dei Mulini. Ok. 35tys. lat temu, w wyniku wybuchu wulkanu powstały trzy, dzielące miasto rozpadliny. Podobno pierwsze młyny powstały tu już w XIII wieku. Ostatnie prawdopodobnie działały jeszcze na początku XX wieku, ale zostały wyparte przez bardziej nowoczesne rozwiązania.
Sami przyznajcie - czy zestawienie zarośniętego, kilkusetletniego budynku ukrytego w dolinie, z nowoczesnym, górującym nad miastem hotelem nie wygląda bardzo wymownie?
Sorrento świetnie sprawdziło się jako przystanek w drodze do Amalfi. Podróż z Neapolu i z powrotem zabrałaby nam 6h z i tak niezbyt długiego dnia. Warto było znaleźć hotel właśnie tam. A i cena była do przeżycia. Poza tym miasto czy w dzień czy w nocy jest bardzo ładne. Nie to co Neapol... c.d.n.
Komentarze
Prześlij komentarz